Witajcie. Czytam, że jest nas coraz więcej, tych co przeżyli zakażenie wirusem COVID-19. To cieszy. Szkoda, że tak mało dzielenia się doświadczeniem przeżyć z okresu choroby. Jestem przekonany, że takie opisy mogą pomóc wielu ludziom, którzy żyją w terrorze strachu przed chińskim wirusem. Kiedy zarażasz się tym wirusem i oczekujesz symptomów jego zadomowienia się w tobie, nie obchodzą cię żadne teorie bardziej lub mniej spiskowe, czy to wojna biologiczna czy inne dziadostwo. Jedyne co cię interesuje, to czy ocalejesz czy nie. Perfidne działanie wirusa nie pozostawia watpliwości, że „urodził” się on w laboratorium. Natura nie działa tak wybiórczo i bezwględnie. Dalej chciałbym się z wami podzielić, jak wyglądała u mnie nierówna walka z COVID-
- Zarażenie się wirusem.
Nie bójcie się wirusa. On sam nie zabija. COVID-19 robi coś, nie wiem czy gorszego czy nie, co w przypadkach starszych osób doprowadza pacjentów do niewydolności organizmu i w efekcie do śmierci.
Mam 54 lata, jestem bratem-kapłanem w zakonie Braci Kapucynów i mieszkam w Austrii w Innsbrucku. Juz na wstępie znajduje sie na lepszej pozycji niż wy w Polsce czy w Italii. Opieka zdrowotna na najwyższym poziomie. Ale mimo wszystko wobec COVID-19 to nie wystarczy. Bitwa jest nierówna i przegrywamy ja na starcie, niezależnie od warunków, a ja mieszkam w najbardziej „zarażonym” regionie Austrii. Czerwona strefa nazywa się Tyrol, czyli niezliczona rzesza turystów z całego świata i niekontrolowane zarażanie się wirusem. Dziś kiedy to piszę, Austria wychodzi na prostą, otwiera się sklepy, a w Tyrolu od 48 godzin nie zanotowano pozytywnie zainfekowanych.
Nie dajcie sie zastraszyć wirusowi, ale nie ignorujcie żadnych objawów. Moja przygoda z wirusem zaczęła się na początku marca, kiedy musiałem pojechać na Uniwersytet Antonianum do Rzymu. Wtedy Lombardia i Veneto były juz czerwonymi strefami wirusa ale Rzym był jeszcze w miarę spokojny. Stad nasza decyzja nie odkładania uroczystości zakończenia studiów na poźniej,§ bo nie wiadomo co będzie. Juz wtedy mialem lekkie przeziebienie, tzn. Pocilem sie w nocy ale nie mialem innych objawów, nawet bólu gardła czy gorączki. Pojechałem Pendolino do Rzymu. Kupiłem miejsce w 1 klasie, żeby ograniczyć do minimum możliwość zarażenia. Bilet kosztuje ponad 100€ stad mało w pierwszej klasie pasażerów. Ze stacji w Rzymie na Uniwersytet pojechałem nie metrem jak zwykle, lecz wziąłem taxi. Zawsze towarzyszy mi myśl,ograniczenia kontaktów do minimum. Na Uniwersytecie byłem cały dzień pomiędzy niezliczoną ilością ludzi ale jednak nie miałem obaw o zarażenie się. Wieczorem przeniosłem sie na dwa dni do klasztoru naszej kurii generalniej, gdzie mieszka ponad 40 braci z całego świata. Nie bałem się zarażenia, gdyż bracia byli unieruchomieni przez ograniczenia miedzynarodowe juz od jakiegoś czasu i wszyscy zdrowi. W nocy znowu sie pociłem. To dobrze pomyślałem. Choróbsko, przeziebienie, wychodzi ze mnie. Po trzech dniach pobytu w Rzymie wracałem do Innsbrucka. Znowu pociąg pierwsza klasa, potem samochodem z Bolzano do Innsbrucka do domu. Po drodze zatrzymuje sie tylko w serwisie VW w Bolzano i na stacji benzynowej w Innsbrucku aby zatankować i umyć auto.
Po co tak szczegółowo? Bo prawdopodobnie moje zarażenie nastąpiło nie w Rzymie jak wszyscy wraz lekarzami przypuszczali, a właśnie na tych ostatnich punktach: Bolzano lub Stacja benzynowa Innsbruck.
Był piatek jak wróciłem. Klasztor pełny barci powyżej 80 roku życia. Już wtedy na wszelki wypadek stałem lekko z boku. Znowu w nocy poty ale nie ma gorączki. W niedziele decyduje dla pewności odłączyć sie od wspólnoty. W poniedziałek mierze temperaturę i ta pokazuje tylko 37,3. Nic wielkiego. Przeziebienie i w tym przekonaniu upewnia mnie Hot-Info w Innsbrucku. Od powrotu jednak, czyli od soboty 7 marca zaczynam brać pod kierownictwem wykwalifikowanego doktora homeopatii leki homeopatyczne aby zasilić organizm. We wtorek, czyli 5 dni od mojego powrotu i 8 dni odkąd się pocę, moj przełożony dla mojego spokoju zabiera mnie na test do szpitala. Jedziemy razem samochodem. Jest przedpołudnie 10 marca, mam temperaturę 37,4 i robią mi dwa testy: jeden na grypę drugi na COVID19. Do domu wracam z maską i zamykam się w pokoju. Po dwóch godzinach dowiaduje się, że test na grypę jest negatywny. O godzinie 17.00 temperatura podnosi się do ponad 38 stopni a ja dowiaduje się, ze test na obecność COVID19 wypadł pozytywnie. Od godziny 17.00 10 marca, ja w moim pokoju a bracia w klasztorze, wchodzimy w 14 dniową kwarantannę. Pada strach, czy ja kogoś zaraziłem?
Uprzedzam fakty i mówię, że największym cudem jest nie moje ozdrowienie, lecz to, że nikogo ani w Rzymie ani w klasztorze nie zaraziłem. Zwłaszcza mojego przełożonego, który był cały czas blisko mnie.
2. Kwarantanna i szpital.
Od 10 marca pojawia się u mnie temperatura 38, wieczorem nawet 39 stopni. Mimo tak wysokiej temperatury funkcjonuje normalnie. Nic mnie nie boli, pocę się, ale wydaje się, że przeżyje. Zwykły puls spoczynkowy mam 50 do 60. Tu zaczyna się od 84 do ponad 90. Serce pracuje pod coraz większym obciążeniem a temperatura nie spada poniżej 38 stopni. Nie biorę żadnych lekarstw na obniżenie temperatury. Lekarz homeopata w zależności od sytuacji zmienia mi lekarstwa homeopatyczne(wszystkie zrobione dla mnie) nie ingerując w temperature, mówi ze organizm walczy w ten sposób. Dopiero po wyzdrowieniu okaże się ile w tym było racji i jak wiele zawdzięczam homeopatii na tamtym okresie rozwoju choroby.
Nigdy nie ingerowaliśmy ani z homeopatą ani z lekarzami w szpitalu w gorączkę. Wysoka gorączka, o ile nie zatruwa życia, osłabia, ale organizm walczy w ten sposób z wirusem wytwarzając antyciała.
U mnie temperatura się nie zmienia, piję dużo gorącej herbaty, pocę się, ale nic mnie nie boli. Gorączka ponad 38 stopni cały czas. Nie mam innych objawów wirusa. W tym czasie sporadycznie mam raz, dwa razy rozwolnienie które wiąże z obiadem i nic więcej. Nadchodzi feralny 16 marca, szósty dzień od domowej kwarantanny. Po południu pojawia się nagle suchy kaszel. Coraz częściej i częściej, utrudnia mi swobodne oddychanie. To szosty dzień kwarantanny, 10 dzień od powrotu z Rzymu i 14 dzień od pocenia się w nocy i objawów przeziebienia. Jeżeli wziąć opisywany przez fachowców okres wylęgania się COVID19 jako 5 do 8 dniowego procesu, to ja zaraziłem się po powrocie z Rzymu. Defacto nikt, kogo spotkałem po drodze do Rzymu, w Rzymie i po powrocie, nie zaraził się wirusem. To cud, ale też niezbity dowód, ze moje zarażenie nastąpiło po powrocie z Rzymu i wirus byl w trakcie infekowania mnie, dlatego też nie udało mu się przeskoczyć na tych co byli wokół mnie. I to jest cud.
Wracam jednak do 16 marca. Po napadzie suchego kaszlu Wzywamy pogotowie. Przypuszczam, ze fakt iż byłem w pierwszej 30stce zarażonych w Tyrolu i ze byłem w Rzymie sprawił, że przyjęto mnie od razu do szpitala. Prosto z karetki pogotowia bez zbędnych formalności oddano mnie w ręce lekarzy. Kilka informacji o branych przeze mnie lekach a w tym samym czasie pobierano mi krew do analizy i podłączano przez tzw. „Okulary” czyli rurki do nosa tlen. Dostarczanie tlenu wpłynęło pozytywnie na częstotliwość kaszlu, która się zmniejszyła i suchy kaszel był mniej uciążliwy. W czasie kiedy słuchano moje płuca i robiono mi rentgen przyszły analizy krwi. Nic specjalnie z tego nie wiem, ale po chwili lekarz rzucił tylko 2 l tlenu i odwieziono mnie do izolatki na oddział chorób infekcyjnych. Lekarz powiedział, że podaje mi tlen bo dobrze reaguje, ale w mojej sytuacji tlen nie jest najlepszym rozwiązaniem. Domyśliłem się, że chodzi o drogi oddechowe, ale wcale mi nie przyszło na myśl, że mogłem mieć zapalenie płuc, a tym bardziej, że między lekarzami toczy się dyskusja, czy nie zabrać mnie na intensywną terapię i pod respirator. Dzięki Bogu wylądowałem w izolatce, gdzie spędziłem 8 dni.
Przez 5 dni spalała mnie gorączka. Brano ode mnie „litry”krwi, jedyny lek, który mi podawano to była infuzja,, czyli kroplówka, antybiotyku przeciw zapaleniu jak się później dowiedziałem. Nie podawano mi leków, bo na COVID19 takiego nie było. Obie ręce stawały się coraz bardziej sine od niezliczonych nakłóć, dłonie podobnie. Trzy razy dziennie sprawdzano mi poziom cukru. I to było jedno z miłych wydarzeń, gdyż okazało się że nie mam cukrzycy, ale to dopiero powiedziano mi na końcu. Temperatura trzy razy dziennie, pobieranie krwi, pod warunkiem, ze się ją znalazło a to nie było łatwe, sprawdzanie cukru, ciśnienie i poziom natlenienia organizmu, pobieranie moczu co rano, to były jedyne zabiegi medyczne.
Lekarze i pielęgniarki jak anioły robili co tylko możliwe aby ci ulżyć. Zawsze z uśmiechem, mili serdeczni…cóż innego mogli zrobić? Pełni oddania mogli tylko śledzić jak rozwijają się inne bakterie w organizmie i chronić to co się dało. Ta walka nie była równa od samego początku. Medycyna przegrywała nie mając broni. Cała nadzieja w Bożej łasce i nadzieja w Jego miłosierdziu. A to odczuwałem fizycznie cały czas, od pierwszych chwil przyjazdu do szpitala Uniwersyteckiego w Innsbrucku.
Resztę musiał wykonać organizm. Albo zwalczy wirusa albo…no właśnie co robi wirus?
Tymczasem jak wspomniałem COVID19 sam nie zabija. Zasiedla się w płucach, powoduję ich zapalenie i sprawia, że inne bakterie w naszym organizmie budzą się inaktywują dokonując śmiertelnych ataków na nasze osłabione walka z wirusem organy. Głównie serce, watroba, nerki, trzustka…i nie daj Boże, że masz jakiś chory organ wewnętrzny. Najbardziej sterylne są dolne części pluc, najwięcej zarazków po przebyciu wcześniejszych gryp czy innych chorób mamy w płucach. Stąd ulubionym miejscem ulokowania się COVIDu19 jest właśnie ta część organizmu. Tam jest wiele zarazków, które można ożywić lub stworzyć im środowisko do powodowania zapaleń w najsłabszych częściach naszego organizmu. Dlatego lekarze po przyjęciu pacjenta najpierw robią rentgen płuc, potem analizując krew śledzą co dzieje się z naszymi innymi organami i przeciwdziałają zapaleniom nie tylko w płucach ale gdzie się tylko da, albo gdzie ogniska zapalne mogą się pojawić. Dlatego mnie podawano antybiotyk przeciwzapaleniowy, który miał zwalczać bakterie i niszczyć ich ogniska. COVID19 znaczy prawdziwa wojna, ktora toczy się w naszym ciele. Jedynym orężem jakim dysponujemy jest gorączka i praca organizmu nad wytworzeniem antyciał.
Niestety wytworzenie antyciał przeciw wirusowi wymaga czasu. I nie wszystkim tego czasu starcza, zwłaszcza osobom starszym, których organizmy sa słabe, lub zniszczone przez wcześniejsze choroby.
W moi przypadku wielkie znaczenia miało stymulowanie lekami homeopatycznymi, w czasie mojej kwarantanny przed szpitalem, zanim pojawił sie kaszel, one wzmacniały organizm i stymulowały go do walki. Dlatego dosyć szybko lekarzom udało się ochronić moje nerki i watrobę przed zakusami bakterii. W pierwszej fazie szpitalnej, jak mówiła mi później Pani doktor, lekarze trwali w napięciu i gotowości aby przenieść mnie na intensywną terapie, jednak moje zdrowe serce sobie radziło i organizm na czas wytworzył oręż w postaci antyciał na tyle silnych, że dziś moja krew ma posłużyć do pomocy najbardziej cierpiącym.
Cały mój pobyt w szpitalu czułem sie ochraniany przez Boga i anioły, które wysyłał do mnie ciagle w postaci pielęgniarek,, które robiły wszystko aby pomóc, będąc jednocześnie bezsilnym. Jednak ich poświęcenie i empatia były najlepszym lekarstwem na zmęczenie walką. Bylem gotowy na śmierć, a jak mówiła pani doktor była blisko mnie, jednak wiedziałem po kilku dniach,że jednak przeżyje, po coś Panu Bogu jestem jeszcze potrzebny. Nie spodziewałem się jednak, że tak szybko nastąpi przełom. Już 5 dnia w szpitalu, temperatura odeszła a 8 dnia pierwszy test wykazał nieobecność wirusa, byłem gotów do domu, ale walka się nie skończyła. Układ sił się zmienił, ale wojna trwała nadal. Teraz trzeba było się przekonać że wirus zdechł i rozpocząć odbudowę tego co zniszczył.
2. Terapia.
Na obecnym poziomie wiedzy wiemy, że prawdziwa wolność od wirusa musi byc potwierdzona dwoma testami w ciągu 48 godzin. Przesympatyczna pani doktor, która towarzyszyła nam „koronom” w naszej niedoli, zapowiedziała mi, że mnie do domu nie puści po tak ciężkiej chorobie i zostałem skierowany do Centrum Rehabilitacji w Tyrolu w połowie drogi miedzy Kufstein i Innsbruckiem. Wiem, ze we Włoszech po negatywnych testach można wrócić do domu, tak postąpiło wielu moich znajomych z Italii. U nas w Austrii po szpitalu trzeba wrócić do 14 dniowej kwarantanny czy to w domu czy w innym szpitalu.
Pierwsze dwa i pół dnia w Centrum Reha spędziłem znowu w izolacji dopóki nie przyszedł mój drugi negatywny test. Dokładnie 26 marca, czyli 10 di po odleżeniu swojego w Innsbrucku, lekarz wpadł do mojego pokoju bez maski, bez odzieży ochronnej z zawołaniem „jesteś wolny” i masz przeciwciała. Ja tam za bardzo w te przeciwciała nie wierzę ale jestem jedynym, który w klinice chodzi bez maski, jakby wszyscy byli przekonani, ze im bardziej będę pluł, tym więcej wirusa zabije. W każdym razie, najpierw rozebrano mnie do naga i zabrano wszystkie moje rzeczy do prania i przeniesiono mnie do oddziału otwartego, do innych chorych. Tu przez weekend uczyłem się znowu życia we wspólnocie a od poniedziałku ruszył program rehabilitacyjny i przypisane do niego terapie.
Rehabilitacje płuc po wizycie niechcianego gościa jak COVID19 wymaga ćwiczeń fizycznych i oddechowych. U mnie trwały one ponad miesiąc, w tym święta Wielkanocne. Rehabilitacja polega na nowym uaktywnieniu wszystkich mięśni aparatu oddechowego, a do tego służą bardzo proste, acz wymyślne urządzenia. Jeszcze w klinice w Innsbrucku kazano mi wdychać powietrze i podnosić oddechem specjalne piłeczki. Jako zdrowy powinienem „wdechnąć” do poziomu 3500, ja zrobiłem zaledwie 500 i myślałem, że moje płuca eksplodują. Opuszczając Innsbruck udało mi się bez kaszlu osiągnąć niebotyczną granicę 2000. To był dopiero początek wymyślnych instrumentów, których zadaniem było pomóc naszym płucom pracować normalnie.
Terapia po Koronawirusie ma dwa elementy: terapia oddechowa i terapia odbudowująca siłę cielesną. W szpitalu aby nie dostać skrzepów dostaję się specjalny zastrzyk w rehabilitacji 25 minut pedałowania rowerem lub maszerowania po bieżni.
Terapia oddechowa polega na stopniowym formowaniu mięśni oddechowych w brzuchu, plecach i piersi. Do tego celu służą odpowiednie postawy leżące, siedzące lub stojącei oddychanie. Wdech przez nos i wydech ustami. Ciekawostka jest, że można oddychać raz prawym raz lewym płucem, jeśli ma się oba płaty płucne. Wystarczy tylko odpowiednio ułożyć ciało i wyobrazić to sobie to w głowie.
Terapia zasilająca polega na aktywowaniu wszystkich mięśni w naszym ciele, wzmocnieniu fizycznym i oddechowym. Tu również przy każdym ćwiczeniu należy odpowiednio oddychać.
Najlepsze są nazywane przez pacjentów stacje „drogi krzyżowej” czyli wchodzenie/schodzenie oboma stopami ze schodka aerobikowego, pilka medyczna do przysiadow przy ścianie, hanfle do odbudowy mieśni, naciąganie gumy terapeutycznej, czy utrzymanie sie przez minutę na półpiłce medycznej. I tak 2 razy na początku a po tygodniu 3 rundki na terapię.
Po 36 dniach pobytu w szpitalu i rehabilitacji sprowokowanej przez wirusa COVID19 wychodzę jako zdrowy, 11 kg lżejszy i w pełni sprawny fizycznie człowiek. Pełen nowych doświadczeń duchowych, świadomy ograniczeń i bezsilności wobec sił natury. Teraz wiele spraw stało się małoważnych a to co ważne nabrało nowego znaczenia. Ten czas nauczył mnie też niczego za bardzo nie planować. Mieć otwarte serce mieć otwartą głowę bo rzeczywistość może przyjąć zupełnie nowe formy, niczemu się nie dziwić.
A przez wszystkie te Kwarantanny doświadczyłem jak ważne jest drugi człowiek już samo to że jest nosi siłę i nadzieję.
