Nie wiele brakowało, a spotkalibyśmy się znowu. Mówiąc prawde, przygnieciony przez wirusa COV19 oczekiwalem momentu, kiedy sie zjawi z tym szelmowskim uśmieszkiem mówiąc:”zbieramy się”. Gdzieś tak w głębi serca myślałem nawet, ze fajnie by było odejść 30 marca, czytaliby nas w martyrologium zakonnym razem. Przede mną jeszcze dwa dni do 30 marca, wiec wszystko możliwe. Ale chodzi mi o ten moment z przed tygodnia, kiedy dotykalem sie granicy życia i śmierci leżąc w klinice infekcyjnej w Innsbrucku. Wiem jak musiał się czuć Mariusz te ostatnie godziny. Doświadczyłem tego spokoju i obecności Boga. Mnie jednak Pan Bog zachował. Doświadczał ale cały czas chronił. A Jego zabrał.

Zostało nam po nim niesamowite świadectwo wiary i więzi z Bogiem. Ten obraz jego zegnania sie zebralem z opisu innych, który przy nim byli do końca.
Teraz wiem, ze nie trzeba slow. To co sie przezywa w chwili przejścia jest tajemnica tak piękna, ze nawet nie chce sie modlic, brzmi okrutnie, ale slowa modlitwy jakby wprowadzały dysharmonie w tym spotkaniu serc.Tylko sie chce trwać w tym momencie obecności Jego i mojej.
Strasznie cierpimy, kiedy oni odchodzą. Ale ten ból jest tylko nasz, tych, którzy zostają. Oni tam zyja w nieustannej obecności doskonalej Miłości. Dlatego w dniu, kiedy wspominamy przejście o. Mariusza do wieczności i mówimy – szkoda, ze odszedl, wiedzmy, ze to „szkoda” dotyczy tylko nas tu na ziemi. Bo nam go brakuje. Jego slow, uśmiechu, komentarzy… On jest w miejscu, o ktorym my tylko snimy i marzymy. Dlatego prosmy o sily dla nas by wytrwać, by moc dalej isc. A jego duch i pamięć o nim niech nam towarzysza i beda dla nas sila.
Wieczna radosc daj mu Panie. A nam siły aby isc dalej.
Dzis, w niedziele, bylem w szpitalnej kaplicy modlic sie z chorymi o wytrwanie, o nadzieje, o zdrowie, za chorych, za lekarzy, pielęgniarki i wszystkich, którzy pomagają nam przetrwać chorobe i rekonwalescencje. Myślałem przynajmniej dwie osoby przyjdą, przynajmniej w indywidualnych rozmowach każdy mowi o nadziei ze teraz świat sie zmieni, ze beda inne punkty odniesienia… nie przyszedł nikt. Mowia, ze ludzie sie boja zgromadzeń. Ciekawe, ze ci sami nie boja sie siedzieć przy kawie wokół mnie bez strachu…
Świat napewno będzie inny po pandemii, ale nie wierze, ze ta bogata czesc Europy zrozumiala, ze jedyna nadzieja jest u Boga. Mówi przysłowie: „jak trwoga to do Boga”. Już nie. Ten świat bogaty dalej wierzy w moc ludzką. To przykre i chce mi się płakać. A może tylko ci po wirusie doświadczyli niemocy ludzkiej i laski Pańskiej. Reszta kuracjuszy, lecząca inne urazy dalej wierzy w sile pieniądza. Lekarze walczący z Korona wirusem prosza mnie o pozostanie i Dyspozycyjnosc, oni doświadczyli bezsilności medycyny i wiedza, ze jedynie Bóg może pomoc. Biedni sa bogaci ludzie, bo oni dalej wierza w moc swoich pieniędzy. Smutne.
