Dziś Mariusz ma imieniny. Świętuje je już razem ze swoim patronem św. Mariuszem i rodziną świętego, którzy wspólnie sięgnęli po koronę męczeństwa. Jednak w dniu imienin Mariusza wyświetliło mi się akurat to zdjęcie: Mariusz w Klagenfurcie pomiędzy moimi rodzicami. Ani mojego taty ani Mariusza nie ma już z nami. Tylko pozostała Mama, chociaż żyje, żyje w innym wymiarze: świecie fantazji przeplatającej się z rzeczywistością spowodowanych chorobą demencji. I patrząc na to zdjęcie mówię sobie: stare przysłowia nie zawsze się sprawdzają. W kazusie mojego ojca i Mariusza starszeństwo nie ma znaczenia. Chociaż to mój tata zachorował wcześniej od Mariusza, na to samo i w tych samych miejscach, to młodszy organizm przegrał walkę o prawie rok wcześniej niż starszy i bardziej wyniszczony organizm mojego taty. Tak, młodzi przegrywają szybciej.

Potem kolejna fotografia, lub fotografie, pokazujące Bełozem… Kiedy mówi się o nas, o mnie i Mariuszu w kontekście Bułgarii, zdecydowana większość łączy nas z piękną konkatedrą w Sofii, naszym ostatnim wspólnym dziełem. Jednak mnie myśli o Mariuszu przenoszą w zupełnie inne dni, niż te przesiedziane nad projektem katedry. Patrząc na kolorowe zdjęcia z Bełozem, na Białe mury, uporządkowane ogródki, czarny niepodziurawiony asfalt, coraz rzadziej spotykany leżacy przed domostwem gnój z domowych zagród, trudno sobie wyobrazić że tu jeszcze niedawno wszystko było szare i ponure. Dziś nazwa Bełozem bardziej odpowiada prawdzie niż w 1994 r. kiedy Mariusz objął tutejszą parafię. Można o mnie mówić, że jestem „pristrasten” czyli że idealizuje, ale wielu starszych mieszkańców Bełozem przyzna mi racje: to on, Mariusz był tym dobrym Duchem odnowy. Młoda tętniąca dziś życiem i kolorami tęczy Bełozem, miała swoje źródło w tym zawsze eleganckim i czystym blondynie – „nasze rusoto momcze” mówiła baba Donka, nasza ówczesna kucharka, towarzyszka niedoli wielu kapucynów i do swojej śmierci nasza „dobra baba Donka”. ” Domine izmolichme” czyli „ojcze skończyliśmy różaniec” i czas na msze. Jej piskliwy głos potrafił przebić się przez najgłębsze rejony błogich snów Mariusza by już o 5.00 rano ściągnąć go z lóżka bo nasze „Kaługierki” już czekały w kościele. Problem polegał na tym, że przychodziły skoro świt a Domin jeszcze śpi.  To, że w czapce i rękawiczkach pisał na starej maszynie prośby o pięniądze na remonto domu i kościoła i położył sie dopiero przed chwilą nie miało dla nich znaczenia. One szły wczoraj spać z kurami i  wstawały wyspane o świcie.  A zimą po Mszy, wracały do domu do swoich łóżek, a my musieliśmy walczyć resztę dnia ze snem i swoimi obowiązkami. A Mariusz… obudzony, po kolejnej kawie, ubrany w czapkę, jego słynny kożuch i rękawice z palcami, pisał dalej…Tym razem o dom. Ten w którym spał, to domek ogrodowy, taki 3x5m o cienkich ścianach i przepuszającym wodę dachu. A mrozy i śnieg były w tych czasach srogie. Dotychczasowy dom parafialny został zburzony, pozostał tylko uszkodzony funtament. Ale Mariusz miał już ulepiony model z papieru. Nawet dach można było ściągnąć. Teraz pisał kolejną prośbę do Kirche in Not o pieniądze na cegły i materiał budowlany. O dach będziemy się martwić później. Cegła, steropian i cegła czwórka, potem aluminiowe okna z mostem termicznym, nowość wprost ze Striamy, sprowadzona z Grecji. Nikt do tej pory tak nie budował w Bełozem. Byliśmy dumni. W Sofii nie było lepiej, bo remont nigdy sie nie skończył, ogrzewanie nigdy nie działało jak trzeba. Ale ja przynajmniej dogrzewałem sie w samochodzie jeżdżąc wieczorową porą po najdalszych kwartałach Sofii z kolędą. Mariusz nie miał takiej opcji. Kolęda u niego trwała dwa dni. Nawet jeśli były mrozy i śniegi, domowa rakija – dziś powiedzielibyśmy grappa – była skutecznym lekarstwem na zimę, a każde domostwo miało produkcję własną(zresztą do dziś). Ileż można było wypić? My nie piliśmy w czasie kolędy nigdy. Ale z powodu, ze byliśmy apostołami trzeźwości, lecz z przezorności. Po 5ciu rodzinach padlibyśby jak kłody, bo rakije by≥y dobre ale mocne jak ogień z piekieł. Dobrze, że byli „Petrupi” czyli członkowie rady parafialnej, którzy prowadzili nas po zakamarkach Bełozem od domu do domu, to na nich spadał obowiązek spróbowania domowego wina lub rakiji. Dlatego my byliśmy trzeźwi a Petrupi, nasi dzielnie strażnicy i trzeźwośco „zaszczytnicy” przespali u nas lub po drodze zostali u kogoś w domu. Tak ocaleliśmy my, bo odmowa była brakiem szacunku. Ja wracałem po dwóch dniach do Sofi załadowany owczym i jagniecim miesem, butelkami przedniej wody ognistej, których  Mariusz tak nienawidził, a on wracał do pisania i wysyłania próśb. A woda lała się na głowę. Kolęda w Bełozem to było wydarzenie, nie to było wyzwanie rangi bitwy pod Grunwaldem. Zwyciezca był tylko jeden i był nim najczęściej „sznaps”. Co wy tam w Polsce wiecie o kolędzie. Ludzie byli biedni, zamiast pieniędzy dawali jedzenie i picie. Dziś widzę, że mimo wszystko nie żyliśmy na obrzeżach Europy, lecz w rezerwacie, gdzie zachowało się jeszcze człowieczeństwo.

Ale wracam do Mariuszowego pisania. Potem przyszła wiosna, czas budowy. Nasz dom rósł w tempie odwrotnie proporcjonalnym do ilości pieniędzy. Mimo, że odpowiedzi na prośby o pomoc jeszcze nie doszły Mariusz pożyczył od ludzi ile się dało, by tylko dom parafialny zbudować przed zimą. Niestety budowa trwała dwa lata, kolejna zima w czapce, rękawicach i lejącej się z dachu na głowę wodzie. Stres rósł, ale Mariusz widział lepszą przyszłość i to go mobilizowało. Potem był meczo, pies podarowany od mieszkańców, mieszanka Bernardyna z Owczarkiem. Ogromne ale lagodne psisko. Respekt wzbudzał wyglądem, wię przestano nam podkradać budowlane materiały.

Mariusz jest już wraz ze świętymi dlatego wspominając o wstawiennictwo proszę. Pozdrawiam z okazji twoich imienin twoją mamę, siostrę i brata z rodziną. O resztę wiem, że się ty zatroszczysz. Wię do razu następnego….

Днес отец Мариуш има именден. Той го празнува заедно със своя покровител. Мариуш и семейството на светеца, които заедно стигнаха до короната на мъченичеството. Но в деня на именния ден на Мариуш тази картина ми се яви: Мариуш в Клагенфурт между моите родители. Нито баща ми, нито Мариуш вече са с нас. Само моя мама, макар и жива, живее в различно измерение: свят на фантазия, преплитащ се с реалността, причинена от болестта на деменцията. И като гледам тази картина, си казвам: старите поговорки не винаги се сбъдват. В случая с баща ми и Мариуш старшинството няма значение. Въпреки че баща ми се разболя по-рано от Мариуш, на същите места, по-младото тяло загуби битката почти година по-рано от по-старото и по-опустошеното тяло на баща ми. Да, младите губят по-бързо.

След това друга снимка, или снимки, показващи Белозем. Когато говорят за нас, за мен и Мариуш в контекста на България, огромното мнозинство ни свързва с красивата конкатедрала в София, последната ни съвместна работа. Но аз мисля за Мариуш по съвсем различен начин, отколкото онези дни, които се възползваха от плановете на катедралата. Ако погледнем цветните снимки с Белоз, на Белите стени, подредените градини, черния асфалт, все по-малко вечно присъстващата тор от местните стайни, трудно да си представим, че доскоро всичко тук беше сиво и мрачно. Днес Белозем отговаря на името на името си  повече, отколкото през 1994 г., когато Мариуш пое местната енория. Можеш да говориш за мен, че съм „пристрастен” но много по-възрастни жители на Белоз ще се съгласят с мен: Мариуш, той беше добрият дух на настоящите времена на Белозем. Все с повече млади хора Белочем, разнообразно с цветовете на дъгата, имаше своя източник в тази винаги елегантна и чиста руса личност о. Мариуш – „нашето моче”  казвала баба Донка, наша готвачка по това време, спътник на много капуцини и нашата „добра душа Донка” до смърт. „Домине измолихме” означава отче ние завършихме броеницата” и време за литургията. Пискливият  глас на баба Донка успя да пробие най-дълбоките области на блажени сънища на Мариуш, да го измъкне от леглото в 5:00 сутринта, защото нашияте „Калугиерки“ чакаха в църквата. Проблемът беше, че те дойдоха, когато Зората все още спи. Фактът, че в една шапка и ръкавици, написани на една стара машина, която иска пари за дома и църквата, и просто легна преди малко, нямаше значение за тях. Вчера си легнаха с пилета и станаха преди лягане на зазоряване. И през зимата след Меса те щяха да се приберат у дома до леглата си, а ние трябваше да се борим с останалата част от деня със сън и задължения. И Мариуш … събуди се, след още едно кафе, облечен в шапка, известния си кожух и ръкавици с пръсти, той продължи да пише … Този път за къщата. Спал е в градинска къща, 3х5м с тънки стени и водопропусклив покрив. И студ и сняг бяха тежки в онези времена. Предишният енорийски дом беше разрушен, оставаше само повреден фондамент. Но Мариуш вече имаше модел от хартия. Дори покривът можеше да бъде свален. Сега той написа още едно заявление за пари за тухли и строителни материали. По-късно ще се тревожим за покрива. Тухлени, тухлени покриви и тухлени четири, алуминиеви прозорци с термичен мост, новост направо от Striama, внесени от Гърция. Досега никой не е строил така в Белозем. Но ние бяхме горди. В София не беше по-добре, защото ремонта никога не свършваше, отоплението никога не работеше както трябва. Но поне се затоплих в колата, когато карах зимен сезон вечернето време благославяйки къщите в най-отдалечените квартали на София. Мариуш не разполагаше с такава възможност. Посещението на семействата продължаваже два дни. Дори ако имаше мраз и снеговалежи, домашно приготвената ракия – днес бихме казали грапа – беше ефективно средство за зимата и всеки дом имаше собствено производство (дори и до днес). Колко можеш да пиеш? Никога не пихме по време на коледното посещение. Не че бяхме апостоли на трезвост, но с преднамереност. След 5 семейства, вие бихте паднали като трупи, защото ракиите бяха добри, но силни като огън от ада. Хубаво е, че са били „Петрупи” – членове на енорийския съвет, които ни водиха през кътчетата на Белозем, от къща на къща, а именно те са поели задължението да дегустират домашно вино или ракия. Затова ние бяхме трезви ударите поеха Петрупите, нашите смели стражи в трезвостта. Така оцеляхме, защото отказът беше липса на уважение. След два дни се връщах в София, натоварен с агнешко и ярешко, месо, бутилки с ракия, които Мариуш така мразеше. Мариуш пак пише и изпраща молби. И водата се изливаше над главата ти. Коледа в Белоз е събитие, което не е предизвикателство за ранга на балканската битката. Победителят беше само един и най-често беше „ракия”. Хората бяха бедни, даваха храна и напитки вместо пари. Днес виждам, че в края на краищата не сме живели в покрайнините на Европа, а в резервата на остатъците от човечеството.

Dodaj komentarz