7. Ciąg dalszy z Befandriany i Antsohihy

Tak się złożyło, że dzisiaj przypada św. Krzysztofa, a że nas braci noszących to imię jest dwóch, miejscowi przygotowali uroczysty obiad o niezliczonej ilości dań. Brat Eloi sam stał w kuchni przez pół dnia przygotowując pomidorowo-jajcowe sałaty. Co by nie przygotowali to dla Malgaszy gwoździem programu i tak jest gotowany ryż, który mogą jeść bez końca. Też lubie ryż, ale po dwóch dniach mam nim żołądek tak wypchany, że mogę spokojnie odstępować moje porcje białego „chleba” i koncentrować się na rzeczach bardziej konkretnych.
Jako, że pracę z dziećmi skończyliśmy dosyć sprawnie, pozostało mi mnóstwo czasu do zaplanowanego obiadu. Postanowiłem zajrzeć w najmniejsze dziury ogromnej posiadłości braci, która kiedyś była niższym seminarium. Odkryłem rzeczy niesamowite, mianowicie ogromną ilość ptactwa hodowlanego, trzy dorosłe świnie i gromadkę młodych, oraz obecnie poza stacją pasące się Zebu, tutejsze krowy z ogromnym kawałem tłuszczu na szyi, który służy im do gromadzenia pokarmu o wody. Stad jak kiedyś w Polsce słynne Woły, tak tutaj zebu służa jako siła pociągowa do wszystkiego. Nie widziałem ani koni ani osłów musi być pewnie jakiś powód ich absencji skoro Francuzi ich nie sprowadzili na Madagaskar. W każdym razie uczieszyłem się, że jednak coś się dzieje i przynajmniej w Befandrianie bracia nie muszą kupować jedzenia, bo widziałem też zasadzone różnymi warzywami ogrody. Tylko dlaczego zapomnieli mi się tym pochwalić?
Moją uwagę przykuły świnie, które były tak chude, że na ich żebrach można było grać. Fakt, że brakuje jedzenia dla ludzi, wcale nie musi się przenosić na zwierzęta, wrecz odwrotnie, po to się je hoduje, żeby było co jeść. A tych biednych świnek jeść, to raczej nie ma co. Dziwi mnie ten fakt, bo obecny prowincjał zaczął projekt świniarni z dzisiątkami świń, które miały być sprzedawane na mięso i tym samym dostarczać zawsze brakujących pieniędzy pustej kasie Prowincji Madagaskaru. Świniarnik Prowincjała, mam zobaczyć dopiero za dwa dni, ale już się obawiam, że widok bedzie podobny. Zauważyłem, że świnie jedzą mieloną paszę, której składnikiem jest głownie kukurydza. Powinno być więc mnóstwo plantacji kukurydzy, przy tylu hektarach ziemi… Owszem ziemniak jest tu zbyt cenny, manioka też, słynnej indonezyjskiej świńskiej trawy, powszechnie rosnącej na Sumatrze też nie widziałem… obawiam się, że pasza, jest tylko składnikiem jakiejś większej całości, a tu jest używana za menu główne i jedyne. To jakby nas karmiono suchym mlekiem w proszku albo jajkami w proszku. Zobaczymy, czas pokaże.

Obiad był rzeczywiście obfity i odpoczynek krótki, bo już po pół godzinie zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w powrotną drogę do Antsohihy gdzie jutro już o 5 rano wyjedziemy na główna drogę do Antananariwo, czyli stolicy Madagaskaru. Tam dwa dni jeszcze na południu, wizyta u wspomnianych świń i powrót do miast na pięciodniową kapitułę, która jako główne zadanie ma wybrać nowego prowincjała. Domniemany nowy Prowincjał na razie jest u mnie kierowcą, przewodnikiem i tłumaczem, ale już do niego wydzwaniają bracia, jakby sprawowała urząd, do ktorego jeszcze nie został wybrany. Takie kapituły są nudne, jak już wszystko wiadomo. A z moich źródeł wiem, że Malgasze zbiorą się nieoficjalnie przed kapitułą aby omówić co i jak będą głosować. Normalnie jak obrady Sejmu za czasów jedno-partyjnych PZPR.
Niestety droga powrotna do Antsohihy to ta sama przeprawa, co w tę strone. Nawet nowy kierowca nie pomógł i te 80 km znowu jechaliśmy ponad trzy godziny. Jeszcze się tak nie cieszył na pobyt w Antsohihy jak dziś, byłem śmiertelnie zmęczony. Nawet rekreacja po kolacji zakrapiana rumem nie zmieniła sytuacji więc poszliśmy dosyć szybko spać, bu jutro o 5 rano watahą wyruszamy na Tanę.

8. Jedziemy do Tany czyli rzeczywistość zimy w tropikach.
Właściwa nazwam miasta to Antananarivo – „miasto tysiąca” dosłownie a bardziej opisowo: „Dom wielu przybywających do niego” – w sumie znaczenie słowa Antananarivo zależy od tego kto je wam wyjaśnia. Myślę jednak, że jako „Dom wielu, którzy tu przybywają” odda istotę nazwy Tany. Najpierw jednak musimy pokonać ponad 800km z Antsohihy do Tany, a to dla Europejczyka prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza kiedy wie co go czeka, bo drogę tę zna z dnia i nocy, czyli mnie. Najpierw dodam, że nasz wysłużony Hyunday przy obciążeniu jakie mamy, a było nas czterech i pełny bagażnik, dawał nam popalić swoim wysłużonym amortyzatorem, który na nierównej drodze nie tylko, że ciągle dobijał dna, ale przy jeździe szybszej niż 60km kołysał nami, jak matka wózkiem usypiając płaczące dziecko.

Oprócz przewidzianych przeszkód, czyli dziurach w asfalcie nasza podróż przebiegała bez problemowo. Po drodze zjedliśmy pożywny obiad a na kolację mieliśmy zdążyć już do Tany. Czym jest zima na Madagaskarze zacząłem się przekonywać, kiedy wjęchaliśmy na wyżynę centralną. W sumie 70% Wielkiego Lądu wygląda jak pofalowana czerwona ziemia pokryta sucha trawą, niedopalonymi drzewami, zapadnięciami skorodowanej nawierzchni no i zimno o tej porze roku. W końcu z poziomu morza wjechaliśmy na 1500 metrów nad jego poziomem i tak już pozostaniemy do naszego powrotu nad Kanał Mozambicki. Tana leży na wysokości 1200 metrów na poziomem morza, więc o tej porze roku wrzyscy noszą tu czapki i grube kurtki, bo jest im poprostu zimno. Trzeba być synem Europy centralnej, jak ja, na którym temperatura nie robi wiekszego wrażenia. Ale ja oprócz grubszej skóry mam jeszcze własnoręcznie wyhodowane zwały tłuszczu izolującego, więc nic mi nie straszne. Mimo tego już po jednym dniu pobytu w Tanie i mnie zrobiło się zimno. Dobrze, że wziąłem indonezyjską koszulę z długim rękawem i kurtę przeciw wiatrom, wiec jakoś te dni kapituły przeżyję.

Klasztor w Tanie jest miejscem zbiórki braci kapitulnych, którzy walą drzwiami i oknami całego Madagaskaru na w poniedziałek zaczynającą się kapitułę, więc tu spotykam wielu braci, których już znam z innych domów. Jutro dzień odpoczynku, czyli spania, kąpieli, prostowania nóg, prania itd. Potem 160 km na poudnie do Ansirabe, zobaczyć działający tam ze średnio przeciętnym sukcesem, projekt agralny: pośrednictwo w sprzrdarzy mleka, plantacja pomarańczy i hodowla świnek. Mam złe doświadczenie tego projektu, więc z niecierpliwością czekam na dzień wyjazdu na dalsze południe.

9. Na południe, czyli na nieurodzajne plantacje.
Madagaskar jest bardzo urozmaiconą wyspą jeśli chodzi o urodzajność ziemi. To co napisałem akurat brzmi bardzo optymistycznie, a w rzeczywistości ludzie muszą bardzo ciężko się napracować, aby tutejszej ziemi coś wyrwać. My Europejczycy żyjemy ciągle tymi popjęciami Tonyego Halika czy Coustou „zielonej wyspy” Afryki. A w rzeczywistości większa część Madagaskaru jest mało urodzajna za to bogata w minerały. Przede wszystkim na wschodnim, południowym, zachodnim i północnym wybrzeżu mamy słynne połacie pierwotnej dżungli, która wraz z pojawieniem się człowieka około 1300 lat temu bardzo się przeżedziła a jej fauna cierpi do dziś przez niekontrolowane wypalanie lasu i traw dla pozysskania urodzajnej ziemi.
Na północ od Antananariwo (posługuję się takim podziałem Madagaskaru bo tak też dzieli się malgaska prowincja Kapucynów, a stolica znajduje się dokładnie pośrodku „Wielkiego Lądu”) ziemia jest bardziej łaskawa i doskonale nadaje się na plantacje Kawy, pomarańczy, narodowego owocu – mango, wanilii i innych bardziej lub mniej egzotycznych roślin. Na południe od Tany nie jest już tak kolorowo. Tu najlepiej rosną warzywa, czyli marchew, pomidory, sałata, cebula, kalarepa, mniej ryż, a więcej maniok i kartofle.
Moi wspólbracia uparli się jednak, za namową innych współbraci z Europy zainwestować pieniądze w ziemi a części południowej, tej mniej urodzajnej i robić wszystko to, co nie ma prawa tam rosnąć. Około 150 km od Tany znajduje się miejscowość Ansirabe. Bardziej znane jest jako zagłębie górnicze znajdujące się zdobyciem złota, diamentów, szafirów i innych cennych kamieni, których na Madagaskarze znajduje się bardzo dużo. Jakby porównać to z naszą Ojczyzną, to okręg między Taną aż do Fianarantsoa bardziej odpowiadałby naszemu Śląskowi.
I właśnie w sercu takiego regionu, gdzie ziemia jest mało płodna a woda jest rarytasem, postanowili na przekór wszystkiemu zaangażować się w projekt rolniczy, który ma dostarczać pieniędzy do kasy Prowincji. Od około 15 lat oprócz wydatków, a w najlepszym razie wyjściu na ZERO, nic ten projekt nie daje. To główny cel mojej wizyty na południu oprócz udziału w kapitule, gdzie reprezentuję mojego prowincjała z Austrii. Mimo wszystko bracia posadzili kilka hektarów pomarańcz, które za dwa lata – rosną już dwa i pół roku – powinny dać pierwsze plony. Oczywiście jak pomarańcze dają plony, to rzeczywiście kapucyni będą bossami „pomarańczowymi”, bo tu nikt jeszcze na tak absurdalny pomysł, niepłodnej i suchej ziemi robić plantacje, nie wpadł. Normalnie drugie Emiraty. Zakupili z naszą pomocą specjalny system pomp aby nawadniać plantacje, bo inaczej wszystko uschnie. W innych bardziej urodzajnych częściach kraju kopie się rowy melioracyjne aby nawodnić albo odwodnić nadmiar wody z plantacji. Nasi bracia robią na odwrót walcząc z naturą jak Arabowie z Saharą. Ciekawe co zrobią, jak skończą się pieniądze.
Inny projekt w tym samym gospodarstwie, to hodowla świń. Owszem tu w cetralno-południowy Madagaskarze je się więcej mięsa, ale krowy Zebu a nie świń. I tu któryś z geniuszy eurepejskich namówił braci Malgaszów na świnie, bo nikt ich tu nie hoduje. Jak nie hoduje, to znaczy też i nie je. Czemu mamy znowu narzucać miejscowym co mają robić i mówić im co jest dla nich lepsze jakby sami tego nie wiedzieli. No i uparli się na te świnie. Miało ich być 120, a ja naliczyłem 13 i to młode różowe podlotki. Okazuje się, ze bracia kupują małe prosiaczki, podchowują je do 50 kg podlotków i sprzedają innym hodowcom, którzy kontynuują sprawianie przyrostu ciała świnkom. Ja rolnikiem nie jestem ale o ile wiem, jeżeli farma ma działać, to funkcjonuje na zupełnie innych warunkach, żeby się opłacała i przynosiła dochody. Moi znajomi hodujący krowy na mleko do Grana Padano, mając 130 krów, 70 hektarów ziemi na hodowlę kukurzydzy i 60 hektarów ziemi na inne pożyteczne do paszy dodatki. Z tego co wiem, mimo tylu trudów wielkich kokosów nie mają. Ot jeden z wielu sposobów na życie związany z wieloma wyżeczeniami. A może bracia będą karmić świnie pomarańczami? Już za niedługo się dowiemy.

Tego samego dnia wróciłem z Ansirabe. Jechaliśmy 3,5 h 160 kilometrów, żeby 15 minut spędzić na plantacji, 1 godzinę na obiedzie w restauracji, pół godziny odwiedzin w pustym klasztorze studentów filozofii i droga powrotna prawie 4 godziny, bo jechaliśmy teraz pod górę, a tutejsze ciężarówki nie mogę jechać szybciej niż 40 km/h., wyprzedzanie natomiast to proszenie się o wcześniejszą śmierć.
I tak zakończył się pierwszy etap mojej wizyty na Madagaskarze. Zwizytowałem wszystkie plantacje lub przyszłe plantacje, teraz tylko przygotowanie dla naszego zarządu moich analiz i mojej oceny sytuacji i mogę spokojnie poświęcić się zbliżającej kapitule prowincjalnej. A potem dwudniowy powrót samochodem przez góry i lasy, łodzią przez Ocean na wyspę Nosy-Be aby po dwudniowej regeneracji sił odlecieć do Europy, znowu do Verony.

Na razie jednak muszę przeżyć w zimnej i deszczowej Tanie te kilka dni, zanim zacznie się debata. W tym czasie bardziej lub mniej biernie uczestniczę w politycznych dyskusjach braci jak to dalej będzie. Miałem już kilka spotkań z obecną i przyszłą władzą Malgaskiej Prowincji Kapucynów. Nic dobrego z tego nie wyszło. Jak to i w polityce wzajemnie się obrzucają winą za niepowodzenia, wzajemne blokowania… A ja…no cóż mogę ja oprócz wysłuchania, zapisaniu sobie… I tak wiem, że za trzy lata będzie to samo, schodząca władza będzie obwiniać za nieudane decyzje nową, a nowa za brak możliwości realizacji planów, dopóki byli w opozycji. Skąd ja to znam. Chociaż Madagaskar ostatecznie nigdy nie został polską kolonią, to mimo tego i tak nabyli charakterystyczne polskie nawyki we wszystkich dziedzinach życia.

Dodaj komentarz